OJ BOLI

  

Serdecznie zapraszam na mój blog równoległy MOŚCICKI 1929.


 

 

   Ból stał się problemem wczoraj w nocy. Mam już sporo czasu kamień 22 mm w lewej nerce i nie jest to sytuacja zbytnio stresująca – rozbijanie mam zaplanowane za pięć tygodni. Ból już mam opanowany. Na kilkanaście minut naprzód rozpoznaję jego dalszą intensywność

I stopień - ketonalowy, trywialny,
II stopień – tramal w kropelkach, przechodzi w zasadzie po 15 minutach, ma nawroty,
III etap (ten wczorajszy) – zabierać tyłek w troki i dojechać do całodobowej przychodni po zastrzyk.
     Dawno już nie zaliczyłem tego etapu ostatniego, sygnalizowanego wymiotami. Przeważnie przychodzi wieczorem, nie ma się co truć surogatami, trzeba jechać i prosić o jakiś „koktajl Mołotowa”. Nigdy nie pytam się o składniki zestawu firmowego – jakoś mnie to nie obchodzi – i tak pomoże.
     Ból nerkowy u mnie ma tę najgorszą przypadłość – jest niestabilny, chimerowaty. Przestaje doskwierać, pojawia się raz z tyłu, jak Eskulap przykazał, raz z przodu. Z tramalowego nagle łagodnieje do ketonalu. Takie tam zabawy.
     Boleć to mnie bolało naprawdę tylko raz w życiu. Gdy ktoś się zapyta dlaczego w 1987, w styczniu, wylądowałem na Oparzeniówce w moich rodzinnych Siemianowicach, to zawsze odpowiadam, że się zapałkami bawiłem. Śmiechu co niemiara, ale ja naprawdę z powodu zapałek.
Poza akcjami marketingowymi „na poważnie” oferowaliśmy zestaw gadżetów z nadrukami. W tych czasach to było stosunkowo nowe zajęcie. No i wśród podkładów do nadruku mieliśmy zapałki „książeczkowe”. Przeprowadzaliśmy się do nowego lokum, pakowaliśmy na „Nyskę” cały spółdzielczy majątek no i coś się samo zapaliło. Wskoczyłem na burtę żeby coś tam uratować no i za trzecim nawrotem ten metr sześcienny zapałek wybuchnął.
     Całe szczęście, że zima była. Pierwszy i ostatni raz chwaliłem tę zasraną porę roku.
     Pierdyknęło mną w zaspę, odsłonięte były tylko dłonie i gęba. Bawiłem się zapałkami. Gęba spuchnęła jak dynia, ale gorsze były ręce. Przed śniadaniem przychodził sanitariusz i delikatnie zdejmował mi opatrunki nasączone jakimś cudownym preparatem. I się zaczynał mój półgodzinny taniec z gwiazdami, które czasami naprawdę miałem przed oczami.
     Ten ból wtedy po prostu we mnie żył. Wiedziałem, że minimum 20 minut muszę pałętać się po sali i korytarzu z tym moim nowym, wiernym kolegą. Zegar na ścianie wymierzał sekundy, a ja pchałem wskazówki do przodu, a one opór stawiały. Dwadzieścia minut dzieliłem na 20 części, po minucie zostawało 19/20. Dzieliłem na 10 i po dwóch minutach było jeszcze 9/10. Przypomniałem sobie więc tabliczkę dzielenia.
     Od 10 minuty było już lepiej – to przecież tylko tyle, ile już było. Ale w dalszym ciągu sekundnik przystawał i dopiero po chwili przeskakiwał. Nie wiem czy ważniejszy był ból czy ten cholerny zegar – nienawiść kierowałem na wskazówkę minutową – ona była super oporna; ta najmniejsza się nie liczyła.
Jak było już z górki, to sobie wyobrażałem nakładanie bandaża. Ale w tle był problem – jak się sanitariusz spóźni, bo przywiozą górnika z wypadku, to mi się dołoży nie wiadomo ile. Jedynym sposobem był powrót do pchania sekundnika.
Chodziłem w jedna stronę 8 sekund, powrót, czyli 16, przystanek – mam już 20, czyli 1/3 minuty. To idę wolniej. Zarabiam 2 sekundy w każdą stronę. I tak na okrągło.
Jak zostało już tylko 5 minut, sytuacja się zmieniała radykalnie. Przyjdzie, nasączy czymś tym wspaniałym bandaż i przyłoży. Już się liczy tylko przyszłość. Na razie na jedną dłoń – żadna zmiana. Połowa nieskończoności to dalej nieskończoność. I to najważniejsze – druga dłoń, drugi bandaż, kilka sekund i niebo.
     Czy gościu, który odrabiał na Oparzeniówce wojsko był świadom swej twórczej mocy ? On dla mnie był Półbogiem, na wyższym poziomie boskości byli lekarze, na najwyższym był On – dr Ordynator Stanisław Sakiel.
     Rodzina cała ganiała z kwiatami i symbolicznym koniakiem, żeby ktoś przyjął, na końcu mogła być to salowa. Bez rezultatu. Może całe szczęście, gdyż jakiś lokalny Robespierre miałby swoje pięć minut.
     Wracając do bólu – to on był totalny. Jeżeli w tej 20-minutówce ktoś kopnąłby mnie w przysłowiowe jaja, to by mnie nie mogło bardziej boleć. Bo to było wypełnienie. Ale wspaniałe, gdyż po 20 minutach objawiał mi się totalny nie-ból. I to było niebiańskie. Warto było czekać.